Kichaniem,
które roznosiło się po pomieszczeniu, można by wywołać małe
tsunami. Gdyby tylko Jou miała pojęcie, że w ogóle istnieje coś
takiego jak tsunami to może i by się uśmiechnęła po takim
porównaniu, ale się nie uśmiechnęła, bo o tsunami nie słyszała.
Przesunęła nogą jedną ze stojących jej na drodze drewnianych
skrzyń, tych drobniejszych, zawierających jakieś drobiazgi.
Zapewne należały do Mum. Patrzyła chwilę, jak małe pląsające
tumany kurzu malują swoje wzory w promieniach słońca. Światło
dnia wstrzeliwało się przez zabite deskami wąskie okna.
Jou
westchnęła tylko, rozkładając w głowie na czynniki pierwsze
wszystkie te straszne rzeczy, które przyjdzie wykonać Mum, by dało
się tutaj zamieszkać.
Ostrożnie
przeszła ponad kolejnym pudlem. To miał być jej gabinet. Miejsce,
o którego stworzenie zabiegała tyle lat. Tutaj. W tym starym
domiszczu na szczycie niewysokiej skałki. Genialne, klimatyczne jak
steampunkowy cylinder na multirasowym psie.
Otrzepała
dłonią rękaw kaftana, z tym razem jak najbardziej widzialnych
pyłków i czekała aż szamotanie połączone z przekleństwami
wespnie się razem z Mum na piętro. Mała ciągnęła jakąś sakwę.
-
Mum, szkoda, że nie przyjechałaś tutaj wcześniej. – Jou
westchnęła – Należało przygotować to miejsce.
-
Gdzie będziemy spały? - rezygnacja w głosie wysokiej, postawnej
kobiety była komiczna. Wyglądała jak jedna z tych napasionych
pretensjonalnością dam, doprawionych wiadrem szczypt
nieświadomości. Teatralnie głupia zołza.
-
Tam gdzie se pizdniesz leżankę, Jou.
Kobieta
nie zareagowała. Prawie. Ręce jej tylko opadły nieco
ostentacyjnie, jęknęła z domieszką urażonej dumy.
-
Dlaczego nie możesz chociaż raz utrzymać się w nastroju i przyjąć
roli?
Mum
wzruszyła małymi ramionkami. Była młodziutkim rudzielcem zupełnie
pozbawionym piegów. Jasnoniebieskie oczy błyszczały, w płasko
bladej twarzyczce nadając jej — jakżeby inaczej — lalkowaty
wygląd.
-
Widziały gały, co brały.
Na
schodach za jej plecami rozległo się ciche stukanie obcasów. Do
pomieszczenia wszedł mężczyzna w średnim wieku. W gruncie rzeczy
ciężko było powiedzieć o nim coś jednoznacznego. Twarz
ewidentnie należała do dojrzałego mężczyzny, ale postura i strój
do połamanego modą chłopczyka. Lekko ugięty pod ciężarem
tobołów, powiódł znużonym spojrzeniem po gabinecie. Jou
zastanawiała się, czy tragarz nie pęknie zaraz pod ciężarem
sytuacji. Wyglądał jak nadwyrężona zapałka.
-
Ogoliłbyś się — mruknęła – twoja twarz wygląda, jakby ktoś
nawtykał wykałaczek w...
Mum
przewróciła oczyma.
-
Weź, już przestań. Ten tekst był śmieszny miesiąc temu.
Dziewczynka
rzuciła sakwę na podłogę.
-
I na pewno nie sprawia, że trzymasz się w roli.
Jou,
nieszczęśliwa, zgarbiła się.
Wprowadzki
są najgorsze. Ta jednak miała być początkiem czegoś ciekawego.
Nowe
miejsce, tyle nieznanych rzeczy, tyle półek do zapełnienia, pytań
do zadania. Przy takim ogromie pracy nawet dama musi zakasać rękawy.