poniedziałek, 4 maja 2015

Prywatny taboret

- To niemożliwe.
Uwierało wszystko, gorąc, zapachy, dotyk szorstkawej poduszki. Marudzenie wysączało ze wszystkiego w otoczeniu ten wściekły swąd. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się czuła, ale wiedziała, że jeżeli czegoś w końcu nie zrobi, to zakończy dzień, rzucając talerzami. O ile będzie jej się chciało zejść do kuchni. 



Odrzuciła poduszkę na drugi koniec pokoju i podparła wykrzywioną niechęcią twarz dłońmi, wbijając łokcie boleśnie w kolana.
- Co to właściwie ma być?!
Zerwała się i ruszyła w kierunku uchylonych przeszklonych drzwi na taras, zgarnęła po drodze butelkę czerwonego wina. Świat pulsował ciepłym wiatrem, nawet pogoda była przeciwko niej.
Wsparła się na barierce, ignorując jej poskrzypywanie. Wciąż wiele w domu kwalifikowało się do gruntownego remontu. Teraz miała to jednak „głęboko w przeszłości”, jak mawiała cioteczka Rachela.
Taką znalazła ją Mum. Wiszącą na wykrzywionej barierce, pociągającą leniwie z butelki i mamroczącą coś pod nosem.
Niewysoki rudzielec był umazany jakąś warsztatowa mazią. Wyglądała jak wyrzucona na śmietnik lalka.
- Serio? Myślisz, że to jest sposób na niedomagającą wenę?
Jou nawet na nią nie spojrzała.
- To nie jest niedomagająca wena!
- To co? - Wyciągnęła z dłoni Jou butelkę i pociągając z niej, osunęła się po barierce, siadając na rozgrzanych kamieniach tarasu.
Jou poszła w jej ślady. Już dawno temu przestała protestować na widok pijącej Mum. Prawdopodobnie była starsza od Jou i Jivier razem wziętych, a nawet im się historia przez podróże nieco wydłużyła. Zabrała jej jednak butelkę i również się napiła.
- Nie wiem... - wymamrotała cicho.
- To, czemu tego nie zbadasz?
Blondynka rzuciła małej krótkie spojrzenie.
- Ty wiesz, że to mogłoby coś dać?
- No ja mam nadzieje, bo nie chce mi się już za tobą łazić i kopać w nieskończoność.
Wstała i powoli z wrednym uśmiechem wyciągnęła wino z dłoni Jou.
- To do roboty, smęcący nierobie, może to cię wyciągnie z tego... - Zrobiła nieokreślony gest dłonią.
Badaczka naburmuszyła się, ale posłusznie zebrała się z kamieni i ruszyła do gabinetu.


Parę godzin później zakopana w drugim i siódmym tomie Wiedzy Powszechnej, nadal była w tak zwanym lesie.
Nie mogła pojąć, dlaczego idzie jej to tak opornie. W końcu czując, że cała motywacja wyciekła z niej jak rozpuszczone lody z rozmiękłego wafelka, sięgnęła po magazyn Wgląd.
Po kilku minutach podekscytowana zaznaczała na jego stronicach fragmenty tekstu i porównywała je z kilkoma tomami Wiedzy i własnymi, starymi notatkami.
W końcu zebrała to wszystko pod pachę i pognała do laboratorium. Zamknęła drzwi prowadzące zarówno do gabinetu, jak i na taras. Chciała mieć bezwzględną ciszę i spokój.
Wyłożyła na stół alchemiczny kilka flakonów, kolb i słoików, ustawiła na cokoliku niewielką kulę do zamykania doświadczeń i wzięła się do pracy.

- Mum!
Okrzyk był tak głośny, że dotarł nawet do przepastnych piwnic małej. Usłyszała go jednak wcześniej, bo razem z Wątłym Hugonem oporządzali mięsiwo w kuchni. I żeby nie było niedomówień, za oporządzanie uznajemy tutaj pochłanianie go w zabójczych dla organizmu ilościach.
Biegnąc na górę, mała próbowała sobie poukładać, dlaczego właściwie Wątły wciąż był wątły. Jej rozmyślania przerwał kolejny okrzyk. Jou wydzierała się ze swojego poziomu. Z... laboratorium?
Kiedy Mum dotarła na miejsce, okazało się, że na środku pokoju stoi, nic nierozumiejąca, zszokowana kobieta.

Jou uśmiechnięta od ucha do ucha wskazała na nieoczekiwanego gościa.
- Mum, poznaj Monikę.
Dziewczynka ukłoniła się lekko, wysysając spomiędzy zębów kawałek dopiero co porzuconej strawy.
- Proszę, niech pani usiądzie. - Jou wskazała kobiecie fotel w rogu laboratorium. - Może kawy?
Rudzielec przyglądał się lekko zaokrąglonej twarzy Moniki i jej rozbieganemu spojrzeniu, którym wodziła po pomieszczeniu.
- Jou, może przejdziemy do gabinetu? Tam jest chyba przytulniej? - Dziewczynka wymownie przeciągnęła spojrzeniem po laboratorium, które upstrzone było dziesiątkami półeczek ze słoiczkami, pudełkami, kolbami, wiszącymi ziołami i dzbanami, które wydawały dziwne dźwięki.
- Ah tak, masz rację. - ujęła Monikę za dłoń i pociągnęła do gabinetu. Usadziła ją na jednym z głębokich, miękkich foteli.
Usiadła naprzeciwko niej i patrzyła jak urzeczona. W końcu zniecierpliwiona Mum wręczyła kobiecie kielich pełen czerwonego wina, które ta pochłonęła w mgnieniu oka.
- Czemu zawdzięczamy tę wizytę? - zaczęła ostrożnie Mum. Jou jednak przerwała jej.
- Nie martw się, cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło — nie zostanie w jej pamięci. Sprowadziłam ją w celu przeprowadzenia wywiadu, a...
Mum nalała sobie wina i sama pochłonęła je w ułamku sekundy. Uzupełniła potem zarówno swój, jak i Moniki kielich.
- Porwałaś człowieka?
Kobięta jęknęła cicho, a jej pulchne dłonie zadrżały.
- Porwałam?! Nie! - Jou zamachała rękoma.
- Doktor Roberts uzyskał przełom w swoich badaniach i teraz możemy czerpać doświadczenia bezpośrednio z rozmów z podmiotami, przedmiotami.
- Przedmiotami? - Monika i Mum zadały to pytanie równocześnie.
Jou pokiwała głową, uśmiechając się.
- I czego byś...
- I czego pani...
Znów obie, tuląc kielichy do piersi, zadały pytanie w tym samym momencie.
Jou zwróciła się do Moniki i uśmiechnęła.
- Na podstawie przeczesywania symilarnego udało mi się zakwalifikować panią, jako osobę znajdującym się w takim samym stanie auralnym jak ja. W związku z tym mam kilka pytań.
Tym razem Monika sięgnęła po butelkę z winem i uzupełniła kielichy swój i Mum. Tylko sekundę trwała jej konsternacja wiekiem towarzyszki. Sprzymierzeńców się nie wybiera, prawda?
- Przeczesywanie symilarne? - Mum była zainteresowana. Zaraz potem jednak zmarszczyła brew.
- No dobrze, ale do czego, w tym momencie, jestem potrzebna tutaj ja?
Badaczka uśmiechnęła się i podała Mum notes i ołówek.
- Będziesz świadkiem. Ponieważ badam swój własny stan, metodą paraleli — muszę mieć asystenta, świadka, który dopilnuje, żebym nie przeniosła stanu na badanego.
Mum mlasnęła, przełykając formułkę.
- Czyli mam pilnować, żebyś nie zdołowała Moniki?
Jou wywróciła oczyma.
- Niech będzie i tak.

Wyprostowała się i ponownie uśmiechnęła się do zagubionego gościa.
- Zadam ci teraz kilka pytań i poproszę cię, żebyś na nie odpowiedziała jak najszerzej, trzymając to w dłoni.
Włożyła w dłonie kobiety szklaną kulę do zamykania doświadczeń.
- A jeżeli... - porwana zaczęła, Jou jednak przesunęła dwoma palcami złożonymi jak do salutu po kuli i oczy Moniki zblakły, pociemniały i wkrótce zamiast zwykłych gałek ocznych w jej oczodołach obracały się niewielkie, upstrzone czymś na podobieństwo gwiazd, sfery.
Jou wyszeptała krótką formułę i zadała pierwsze pytanie.
- Jesteś wciąż w swoim domu, powiedz mi, jak się czujesz? Opisz mi swój stan ciała i umysłu najlepiej jak potrafisz.

Kobieta chwile milczała, w końcu jednak zaczęła mówić.

Siedzę w kuchni, na tym starym taborecie, który dostałam jeszcze od matki. Buja się lekko, bo zaczyna się rozpadać. Naprawiałam go kilka razy, ale jestem tylko kobietą więc... Bycie samą jest naprawdę niewygodne. Niby jestem silna...

Jou podniosła rękę i dwa zsunięte palce zgięła wpół.
- Prosiłam cię, byś opowiedziała mi, jak się czujesz...
- Daj jej spokój. Niech mówi.
Mum obdarzyła Jou spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Jou przyglądała się chwilę rudzielcowi, po czym wyprostowała palce. Monika nabrała powietrza.

Niby jestem silna i potrafię sama wiele rzeczy zrobić, i nie przeszkadza mi to, że radzenie sobie z tym wszystkim sama sobie wrzuciłam na barki. Takie podjęłam decyzje, a jednak czasem chciałabym móc oprzeć się na kimś, oddać w jego ręce. Niech naprawi ten taboret. Niech zrobi to, czego ja nie chcę. Chociaż czasem. Siedzę w kuchni na tym taborecie i jestem dumna z tego, co osiągnęłam, a jednocześnie czuję, że potrzebuję więcej by czuć się szczęśliwa. Chciałabym usiąść przed telewizorem i obejrzeć film bez odnoszenia do tego całego swoje życia. Chciałabym móc klapnąć gdzieś nad wodą i popłakać w jezioro niczym nimfa. I jak nimfa zostać z tego wyciągnięta przez silne ramiona.
Boli mnie w klatce piersiowej i wibruje w jelitach. Rozrywa mnie pragnienie czegoś. Nie wiem czego. Wszystkiego. Chcę miłości i kogoś, kto naprawi taboret. Nie chce nikogo, bo odbierze mi czas niezbędny na tworzenie, na samorealizację. Chcę tworzyć i sięgać po materializację wszystkiego, co pojawia się w moich wyobrażeniach. Nie chcę tego realizować, bo może okazać się bezprecedensowym sukcesem, którego nie udźwignę. Chciałabym być piękna tym poszukiwanym pięknem. Nie chcę zarzynać się dla wzorców piękna dzisiejszych czasów. Szarpię się na tym kuchennym stołku. Chce coś robić. Wiele rzeczy. Naraz. I wzbiera we mnie...

Palce znów się ugięły.
Słowa spływały jeszcze z ust Moniki, przybierając kształt drobnych fioletowych płatków kwiatów. Opadały z jej warg, animując zamykanie doświadczeń. Zapadały się w kulę, nadając jej ten sam, fioletowy kolor.

- Jak nazwiesz ten stan? - Jou zadała to pytanie wybitnie cicho.

Chandra. Zagubienie. Bezcelowość.

Badaczka położyła palce na kuli i rozsunęła je i na powrót zsunęła, naśladując ruch nożyczek.

Kobieta zamrugała oczami, które powoli wracały do normalnego stanu. Jou ujęła ją za rękę i wyprowadziła z gabinetu do laboratorium. Po kilku minutach wróciła, milcząca. Mum kreśliła coś w notesie. Nie patrząc na badaczkę, zapytała.
- Jesteś zadowolona?
Jou nadal milcząc, mięła Mum i ruszyła do sypialni. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, dziewczynka rzuciła na stolik z winem notes. Na kartce widniał wyrysowany grubą kreską taboret, z wymiarami, projektem mocowań i instrukcją.
Mum rzuciła ostatnie spojrzenie na rysunek i wyszła z gabinetu.
Wróciła na swój własny, piwniczny taboret.