-
To niemożliwe.
Uwierało
wszystko, gorąc, zapachy, dotyk szorstkawej poduszki. Marudzenie
wysączało ze wszystkiego w otoczeniu ten wściekły swąd. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio tak się czuła, ale wiedziała, że
jeżeli czegoś w końcu nie zrobi, to zakończy dzień, rzucając
talerzami. O ile będzie jej się chciało zejść do kuchni.
Odrzuciła poduszkę na drugi koniec pokoju i podparła wykrzywioną
niechęcią twarz dłońmi, wbijając łokcie boleśnie w kolana.
-
Co to właściwie ma być?!
Zerwała
się i ruszyła w kierunku uchylonych przeszklonych drzwi na taras,
zgarnęła po drodze butelkę czerwonego wina. Świat pulsował
ciepłym wiatrem, nawet pogoda była przeciwko niej.
Wsparła
się na barierce, ignorując jej poskrzypywanie. Wciąż wiele w domu
kwalifikowało się do gruntownego remontu. Teraz miała to jednak
„głęboko w przeszłości”, jak mawiała cioteczka Rachela.
Taką
znalazła ją Mum. Wiszącą na wykrzywionej barierce, pociągającą
leniwie z butelki i mamroczącą coś pod nosem.
Niewysoki
rudzielec był umazany jakąś warsztatowa mazią. Wyglądała jak
wyrzucona na śmietnik lalka.
-
Serio? Myślisz, że to jest sposób na niedomagającą wenę?
Jou
nawet na nią nie spojrzała.
-
To nie jest niedomagająca wena!
-
To co? - Wyciągnęła z dłoni Jou butelkę i pociągając z niej,
osunęła się po barierce, siadając na rozgrzanych kamieniach
tarasu.
Jou
poszła w jej ślady. Już dawno temu przestała protestować na
widok pijącej Mum. Prawdopodobnie była starsza od Jou i Jivier
razem wziętych, a nawet im się historia przez podróże nieco
wydłużyła. Zabrała jej jednak butelkę i również się napiła.
-
Nie wiem... - wymamrotała cicho.
-
To, czemu tego nie zbadasz?
Blondynka
rzuciła małej krótkie spojrzenie.
-
Ty wiesz, że to mogłoby coś dać?
-
No ja mam nadzieje, bo nie chce mi się już za tobą łazić i kopać
w nieskończoność.
Wstała
i powoli z wrednym uśmiechem wyciągnęła wino z dłoni Jou.
-
To do roboty, smęcący nierobie, może to cię wyciągnie z tego...
- Zrobiła nieokreślony gest dłonią.
Badaczka
naburmuszyła się, ale posłusznie zebrała się z kamieni i ruszyła
do gabinetu.
Parę
godzin później zakopana w drugim i siódmym tomie Wiedzy
Powszechnej, nadal była w tak zwanym lesie.
Nie
mogła pojąć, dlaczego idzie jej to tak opornie. W końcu czując,
że cała motywacja wyciekła z niej jak rozpuszczone lody z
rozmiękłego wafelka, sięgnęła po magazyn Wgląd.
Po
kilku minutach podekscytowana zaznaczała na jego stronicach
fragmenty tekstu i porównywała je z kilkoma tomami Wiedzy i
własnymi, starymi notatkami.
W
końcu zebrała to wszystko pod pachę i pognała do laboratorium.
Zamknęła drzwi prowadzące zarówno do gabinetu, jak i na taras.
Chciała mieć bezwzględną ciszę i spokój.
Wyłożyła
na stół alchemiczny kilka flakonów, kolb i słoików, ustawiła na
cokoliku niewielką kulę do zamykania doświadczeń i wzięła się
do pracy.
-
Mum!
Okrzyk
był tak głośny, że dotarł nawet do przepastnych piwnic małej.
Usłyszała go jednak wcześniej, bo razem z Wątłym Hugonem
oporządzali mięsiwo w kuchni. I żeby nie było niedomówień, za
oporządzanie uznajemy tutaj pochłanianie go w zabójczych dla
organizmu ilościach.
Biegnąc
na górę, mała próbowała sobie poukładać, dlaczego właściwie
Wątły wciąż był wątły. Jej rozmyślania przerwał kolejny
okrzyk. Jou wydzierała się ze swojego poziomu. Z... laboratorium?
Kiedy
Mum dotarła na miejsce, okazało się, że na środku pokoju stoi,
nic nierozumiejąca, zszokowana kobieta.
Jou
uśmiechnięta od ucha do ucha wskazała na nieoczekiwanego gościa.
-
Mum, poznaj Monikę.
Dziewczynka
ukłoniła się lekko, wysysając spomiędzy zębów kawałek dopiero
co porzuconej strawy.
-
Proszę, niech pani usiądzie. - Jou wskazała kobiecie fotel w rogu
laboratorium. - Może kawy?
Rudzielec
przyglądał się lekko zaokrąglonej twarzy Moniki i jej
rozbieganemu spojrzeniu, którym wodziła po pomieszczeniu.
-
Jou, może przejdziemy do gabinetu? Tam jest chyba przytulniej? -
Dziewczynka wymownie przeciągnęła spojrzeniem po laboratorium,
które upstrzone było dziesiątkami półeczek ze słoiczkami,
pudełkami, kolbami, wiszącymi ziołami i dzbanami, które wydawały
dziwne dźwięki.
-
Ah tak, masz rację. - ujęła Monikę za dłoń i pociągnęła do
gabinetu. Usadziła ją na jednym z głębokich, miękkich foteli.
Usiadła
naprzeciwko niej i patrzyła jak urzeczona. W końcu zniecierpliwiona
Mum wręczyła kobiecie kielich pełen czerwonego wina, które ta
pochłonęła w mgnieniu oka.
-
Czemu zawdzięczamy tę wizytę? - zaczęła ostrożnie Mum. Jou
jednak przerwała jej.
-
Nie martw się, cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło — nie
zostanie w jej pamięci. Sprowadziłam ją w celu przeprowadzenia
wywiadu, a...
Mum
nalała sobie wina i sama pochłonęła je w ułamku sekundy.
Uzupełniła potem zarówno swój, jak i Moniki kielich.
-
Porwałaś człowieka?
Kobięta
jęknęła cicho, a jej pulchne dłonie zadrżały.
-
Porwałam?! Nie! - Jou zamachała rękoma.
-
Doktor Roberts uzyskał przełom w swoich badaniach i teraz możemy
czerpać doświadczenia bezpośrednio z rozmów z podmiotami,
przedmiotami.
-
Przedmiotami? - Monika i Mum zadały to pytanie równocześnie.
Jou
pokiwała głową, uśmiechając się.
-
I czego byś...
-
I czego pani...
Znów
obie, tuląc kielichy do piersi, zadały pytanie w tym samym
momencie.
Jou
zwróciła się do Moniki i uśmiechnęła.
-
Na podstawie przeczesywania symilarnego udało mi się zakwalifikować
panią, jako osobę znajdującym się w takim samym stanie auralnym
jak ja. W związku z tym mam kilka pytań.
Tym
razem Monika sięgnęła po butelkę z winem i uzupełniła kielichy
swój i Mum. Tylko sekundę trwała jej konsternacja wiekiem
towarzyszki. Sprzymierzeńców się nie wybiera, prawda?
-
Przeczesywanie symilarne? - Mum była zainteresowana. Zaraz potem
jednak zmarszczyła brew.
-
No dobrze, ale do czego, w tym momencie, jestem potrzebna tutaj ja?
Badaczka
uśmiechnęła się i podała Mum notes i ołówek.
-
Będziesz świadkiem. Ponieważ badam swój własny stan, metodą
paraleli — muszę mieć asystenta, świadka, który dopilnuje,
żebym nie przeniosła stanu na badanego.
Mum
mlasnęła, przełykając formułkę.
-
Czyli mam pilnować, żebyś nie zdołowała Moniki?
Jou
wywróciła oczyma.
-
Niech będzie i tak.
Wyprostowała
się i ponownie uśmiechnęła się do zagubionego gościa.
-
Zadam ci teraz kilka pytań i poproszę cię, żebyś na nie
odpowiedziała jak najszerzej, trzymając to w dłoni.
Włożyła
w dłonie kobiety szklaną kulę do zamykania doświadczeń.
-
A jeżeli... - porwana zaczęła, Jou jednak przesunęła dwoma
palcami złożonymi jak do salutu po kuli i oczy Moniki zblakły,
pociemniały i wkrótce zamiast zwykłych gałek ocznych w jej
oczodołach obracały się niewielkie, upstrzone czymś na
podobieństwo gwiazd, sfery.
Jou
wyszeptała krótką formułę i zadała pierwsze pytanie.
-
Jesteś wciąż w swoim domu, powiedz mi, jak się czujesz? Opisz mi
swój stan ciała i umysłu najlepiej jak potrafisz.
Kobieta
chwile milczała, w końcu jednak zaczęła mówić.
Siedzę
w kuchni, na tym starym taborecie, który dostałam jeszcze od matki.
Buja się lekko, bo zaczyna się rozpadać. Naprawiałam go kilka
razy, ale jestem tylko kobietą więc... Bycie samą jest naprawdę
niewygodne. Niby jestem silna...
Jou
podniosła rękę i dwa zsunięte palce zgięła wpół.
-
Prosiłam cię, byś opowiedziała mi, jak się czujesz...
-
Daj jej spokój. Niech mówi.
Mum
obdarzyła Jou spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Jou
przyglądała się chwilę rudzielcowi, po czym wyprostowała palce.
Monika nabrała powietrza.
Niby
jestem silna i potrafię sama wiele rzeczy zrobić, i nie przeszkadza
mi to, że radzenie sobie z tym wszystkim sama sobie wrzuciłam na
barki. Takie podjęłam decyzje, a jednak czasem chciałabym móc
oprzeć się na kimś, oddać w jego ręce. Niech naprawi ten
taboret. Niech zrobi to, czego ja nie chcę. Chociaż czasem. Siedzę
w kuchni na tym taborecie i jestem dumna z tego, co osiągnęłam, a
jednocześnie czuję, że potrzebuję więcej by czuć się
szczęśliwa. Chciałabym usiąść przed telewizorem i obejrzeć
film bez odnoszenia do tego całego swoje życia. Chciałabym móc
klapnąć gdzieś nad wodą i popłakać w jezioro niczym nimfa. I
jak nimfa zostać z tego wyciągnięta przez silne ramiona.
Boli
mnie w klatce piersiowej i wibruje w jelitach. Rozrywa mnie
pragnienie czegoś. Nie wiem czego. Wszystkiego. Chcę miłości i
kogoś, kto naprawi taboret. Nie chce nikogo, bo odbierze mi czas
niezbędny na tworzenie, na samorealizację. Chcę tworzyć i sięgać
po materializację wszystkiego, co pojawia się w moich
wyobrażeniach. Nie chcę tego realizować, bo może okazać się
bezprecedensowym sukcesem, którego nie udźwignę. Chciałabym być
piękna tym poszukiwanym pięknem. Nie chcę zarzynać się dla
wzorców piękna dzisiejszych czasów. Szarpię się na tym kuchennym
stołku. Chce coś robić. Wiele rzeczy. Naraz. I wzbiera we mnie...
Palce
znów się ugięły.
Słowa
spływały jeszcze z ust Moniki, przybierając kształt drobnych
fioletowych płatków kwiatów. Opadały z jej warg, animując
zamykanie doświadczeń. Zapadały się w kulę, nadając jej ten
sam, fioletowy kolor.
-
Jak nazwiesz ten stan? - Jou zadała to pytanie wybitnie cicho.
Chandra.
Zagubienie. Bezcelowość.
Badaczka
położyła palce na kuli i rozsunęła je i na powrót zsunęła,
naśladując ruch nożyczek.
Kobieta
zamrugała oczami, które powoli wracały do normalnego stanu. Jou
ujęła ją za rękę i wyprowadziła z gabinetu do laboratorium. Po
kilku minutach wróciła, milcząca. Mum kreśliła coś w notesie.
Nie patrząc na badaczkę, zapytała.
-
Jesteś zadowolona?
Jou
nadal milcząc, mięła Mum i ruszyła do sypialni. Kiedy zamknęła
za sobą drzwi, dziewczynka rzuciła na stolik z winem notes. Na
kartce widniał wyrysowany grubą kreską taboret, z wymiarami,
projektem mocowań i instrukcją.
Mum
rzuciła ostatnie spojrzenie na rysunek i wyszła z gabinetu.
Wróciła
na swój własny, piwniczny taboret.